![]() |
źródło: eska.pl |
Na seansie „Księcia Czarusia” wylądowałem trochę przypadkiem.
Po niezbyt zachęcającym zwiastunie, obejrzanym przed „Iniemamocnymi
2”, nie planowałem obejrzeć tej amerykańsko-kanadyjskiej
animacji. Jednak poproszono mnie, żebym zabrał piątkę dzieciaków
do rumskiego Multikina. nie zastanawiając się więc spakowałem
rzeczy i wyruszyłem. Czy było tak stereotypowo i drętwo jak w
trailerze? Czy twórcy mieli jakiś sensowny pomysł na scenariusz i
dialogi, aby ktokolwiek mógł się dobrze bawić?
Ale zanim odpowiedź na te i inne pytania parę słów na temat
samego filmu, bo pewnie wielu z was pierwszy raz widzi wyżej
wspomnianą nazwę. Wyprodukowany został przez firmę Vanguard Film
& Animation, znaną z takich tytułów jak „Szeregowiec Dolot”,
„Happy Wkręt” czy „Smoking” z Jackiem Chanem. Tytułowy
bohater (oryg. Prince Charming) to książę ze wszystkich
klasycznych bajek – ten, który odnalazł Kopciuszka po jego
zgubionym pantofelku, a także pocałunkami obudził Królewnę
Śnieżkę i Aurorę. Ciąży jednak na nim od dzieciństwa klątwa,
polegająca na tym, że...wszystkie kobiety zakochują się w nim po
uszy i tracą rozum od razu jak go zobaczą. Tak, jakby ktoś z was
się zastanawiał jakim cudem to coś złego, to zapewniam, że tak
jest.
![]() |
źródło: moviesroom.pl |
Z jednej strony w „Księciu Czarusiu” nie ma nic innowacyjnego,
odkrywczego czy zaskakującego. To po prostu dość przewidywalna
baśń, będąca mieszanką zabawy klasycznymi motywami,
moralizującej opowieści o wyzwoleniu z egoizmu i szukaniu siebie,
przeplataną humorem w stylu Shreka czy współczesnego Disneya oraz
okazjonalnym oczkiem, puszczonym do dorosłego odbiorcy. Z drugiej
strony całość sprawdza się zaskakująco atrakcyjnie, zapewniając
niezbyt skomplikowaną rozrywkę. Jeśli szukamy prostego dzieła,
które przez przedstawienie solidnie przedstawionego rozwoju postaci
od zadufanego dupka do kochającego mężczyzny, zdolnego do
poświęceń wytłumaczy dziecku, że nie warto myśleć tylko o
sobie i że emocje są wartościową rzeczą, które warto
kontrolować, ale nie można tłumić, to tutaj je zdecydowanie
znajdziemy. Tym bardziej, że z rozmowy po seansie wynikło, że
wszyscy moi mali towarzysze dobrze się bawili.
Jeśli chodzi o warstwę wizualną tej animacji, to absolutnie
niczym nie zaskakuje. To zwykła, przeciętna, pełna jaskrawych
kolorów animacja 3D w standardzie obowiązującym od lat. Natomiast
więcej chciałbym powiedzieć o dźwięku. Już od dawna w animacji,
niewyprodukowanej przez Disney (i Pixar) tak mocno nie zwróciłem na
niego uwagi. Wydarzeniom na ekranie towarzyszyła muzyka, odpowiednio
podkreślająca emocje towarzyszące bohaterom i nadająca scenom
pożądany przez twórców charakter. Do tego zawarto 2 albo 3 bardzo
wpadające w ucho utwory śpiewane przez postaci. Mam wielką ochotę
posłuchać soundtracku, co zapewne w najbliższym czasie zrobię,
jeśli jest dostępny. Nie miałem oczywiście okazji porównać
polskiego dubbingu z oryginałem, ale wydaje się naprawdę dobrze
zrobiony – w żadnym momencie nie odczułem, że nie pasuje on do
osobowości i nie zauważyłem tłumaczeniowego zgrzytu (choć
oczywiście utrata paru gier słownych jest nieunikniona).
Ostatecznego podsumowania „Księcia Czarusia” nie uważam za
łatwe zadanie. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że to przeciętniak, ale z drugiej podczas seansu bawiłem się
niespodziewanie dobrze, tak jak moi podopieczni w wieku 7-9 lat.
Jeśli więc nie szukacie pamiętnego doświadczenia
kinematograficznego, ale prostej bajki z morałem do obejrzenia ze
swoją pociechą czy fajnej rozrywki na popołudnie, to seans
serdecznie polecam. Może i wam po dość przewidywalnym zakończeniu
zrobi się ciepło na sercu.
7/10
Komentarze
Prześlij komentarz